polisolakata

Historii Pana Tomasza ciąg dalszy…

kiełkujące pieniądze

Poprzednim wpisem rozpoczęłam opowieść o losach sądowej batalii poszkodowanego tzw. opłatą likwidacyjną, której potrącenie przez ubezpieczyciela w znacznym stopniu pomniejszyło kwotę zgromadzonych przez niego środków na tzw. polisolokacie.

Sąd rozpoznający tę sprawę, po przeprowadzeniu postępowania dowodowego, zwłaszcza zaś po dokonaniu szczegółowej analizy treści dokumentów, powołanych jako dowody w sprawie, ustalił, że ogólne warunki ubezpieczenia, stanowiące integralną część w/w umowy, co prawda zostały Panu Tomaszowi doręczone przed jej zawarciem, jednakże nie były przedmiotem jakichkolwiek indywidualnych z nim uzgodnień.

Powyższe ustalenie Sądu nie przesądziło jednak definitywnie o końcowym rozstrzygnięciu tej sprawy, albowiem Sąd musiał zbadać jeszcze, czy postanowienia dotyczące możliwości naliczenia oraz pobrania przez ubezpieczyciela przedmiotowej opłaty można zakwalifikować jako postanowienia, określające główne, zasadnicze świadczenia stron, właściwe poszczególnym rodzajom umów, a w analizowanym przypadku właściwym umowie ubezpieczenia, nadto zaś, czy zostały one sformułowane w sposób jednoznaczny.

Gdyby bowiem Sąd doszedł do takiego przekonania nie miałaby zastosowania reguła, określona w zdaniu pierwszym przepisu § 1 art. 385 1 KC (link do przepisu – wpis opublikowany na blogu dnia 08.12.2016 r.), na którą, dla uzasadnienia żądania zwrotu nienależnie pobranej opłaty likwidacyjnej, powoływał się Pan Tomasz w pozwie.

W tym konkretnym przypadku, po gruntownej weryfikacji treści przedmiotowej umowy i ogólnych warunków ubezpieczenia, Sąd zważył jednak, że postanowień umowy w zakresie obowiązku zwrotu kosztów przedwczesnego jej rozwiązania, ciążącego na Panu Tomaszu względem pozwanego towarzystwa, nie sposób uznać za te, określające główne świadczenia stron, do których, co do zasady i w dużym uproszczeniu, zaliczyć należy z jednej strony zapłatę umówionej składki ubezpieczeniowej, z drugiej zaś wypłatę określonego świadczenia w związku z zajściem przewidzianego w umowie zdarzenia.

Powyższe doprowadziło ów Sąd do wniosku, że tzw. opłata likwidacyjna, która de facto została pobrana przez ubezpieczyciela od Pana Tomasza, mogłaby zostać uznana za główne świadczenie stron w przypadku, gdyby zobowiązanie do jej pokrycia zostało niejako zawarte w obowiązku zapłaty odpowiedniej składki ubezpieczeniowej, co jednak nie miało miejsca w analizowanych okolicznościach faktycznych i prawnych.

Co za tym idzie, wobec odmowy uznania przedmiotowych postanowień umowy za te, określające główne świadczenia stron, jak i stwierdzenia, iż nie zostały one indywidualnie uzgodnione z Panem Tomaszem, mając na względzie charakter owych zapisów umownych, który naruszał jednak w sposób rażący jego interes jako konsumenta, pozostając w sprzeczności z dobrymi obyczajami, Sąd uznał, iż nie wiążą one Pana Tomasza jako słabszej strony tej umowy.

Powyższe, zdaniem Sądu, doprowadziło do potrącenia przedmiotowych kosztów z kwoty środków, przeznaczonych do wypłaty, bez podstawy prawnej po stronie pozwanego towarzystwa, co uzasadniało w gruncie rzeczy uwzględnienie powództwa Pana Tomasza.

Mam nadzieję, że historia Pana Tomasza udowodni Czytelnikom tego wpisu, że nie należy rezygnować z walki o gromadzone w ramach tzw. polisolokaty oszczędności.

Polisolokaty – czyli historia, jakich wiele….

Polisolokaty

 

Celem niejako „zilustrowania” moich poprzednich tekstów dzisiejszym artykułem przedstawię Wam Drodzy Czytelnicy sprawę jednej z osób dotkniętych problemem tzw. opłaty likwidacyjnej przy przedwczesnym rozwiązaniu umowy polisy na życie, zawartej z ubezpieczeniowym funduszem kapitałowym, która została rozstrzygnięta wyrokiem jednego z warszawskich sądów (Sąd Rejonowy dla Warszawy Mokotowa w Warszawie, sygn. akt I C 4179/15).

Dla ułatwienia lektury tego wpisu przyjmijmy, że Pan Tomasz wystąpił przeciwko jednemu z czołowych towarzystw ubezpieczeniowych w Polsce z pozwem o zapłatę kwoty 2.905,50 zł wraz z ustawowymi odsetkami, jak również o zasądzenie kosztów procesu.

W toku w/w postępowania sądowego Pan Tomasz domagał się zasądzenia na swoją rzecz od pozwanego wskazanej powyżej kwoty tytułem zwrotu nienależnie pobranej, jego zdaniem, przez ubezpieczyciela, opłaty z tytułu wcześniejszego rozwiązania umowy tzw. polisolokaty.

W treści pozwu wskazał, że postanowienia umowy oraz ogólnych warunków ubezpieczenia, stanowiących jej integralną część, uprawniające ubezpieczyciela do naliczenia, a następnie potrącenia z kwoty środków, przewidzianych do wypłaty w związku z wcześniejszym, niż zakładano na postawie w/w umowy,  jej rozwiązaniem, stanowią niedozwolone postanowienia umowne, o których mowa w treści przepisu art. 385 1 § 1 KC, ponieważ rażąco naruszają jego interesy, kształtując jego prawa i obowiązki w sposób niezgodny z dobrymi obyczajami, przede wszystkim zaś dlatego, że nie były z nim, jako konsumentem, indywidualnie uzgodnione.

W odpowiedzi na pozew pozwane towarzystwo wniosło o oddalenie powództwa Pana Tomasza i zasądzenie na swoją rzecz kosztów procesu, przecząc twierdzeniu, że postanowienia umowne, opisane powyżej, stanowią niedozwolone postanowienia umowne. Pozwany podniósł także, że naliczona przez niego i pobrana opłata odpowiada rzeczywistym kosztom realizacji umowy oraz przedwczesnej likwidacji tzw. polisolokaty, wobec czego nie podlega zwrotowi.

Jaki był finał tej historii dowiecie się w kolejnym wpisie.

Nabici w polisolokaty

ręka wyciągnięta po pieniądze

W poprzednim wpisie zajmowałam się kwestią najbardziej bulwersującą osoby „nabite w polisolaty”, jak zdarza się określać w Internecie słabsze strony umowy ubezpieczenia z ubezpieczeniowym funduszem kapitałowym, mianowicie tzw. opłatą likwidacyjną.

Nawiązując zatem do tego problemu dzisiejszym tekstem wyjaśnię, że w sporze z przedsiębiorcą, jakim jest towarzystwo ubezpieczeń, proponujące nam skorzystanie z jego oferty, której integralną część stanowią tzw. ogólne warunki umowy, przeważnie stanowiące odrębny, obszerny i bardzo ważny dokument, ignorowany częstokroć przy podpisywaniu umowy, nie zawsze jesteśmy na straconej pozycji.

Prawdą bowiem jest, że potwierdzając własnoręcznym podpisem na dokumencie umowy ubezpieczenia fakt odebrania w/w załącznika do umowy, którego autorem jest ów przedsiębiorca, godzimy się z znacznej mierze na jednostronne ukształtowanie treści, łączącego nas z ubezpieczycielem stosunku zobowiązaniowego.

Tym niemniej, warto wiedzieć, że stosownie do treści przepisu §  1 art. 3851 Kodeksu Cywilnego: „Postanowienia umowy zawieranej z konsumentem nieuzgodnione indywidualnie nie wiążą go, jeżeli kształtują jego prawa i obowiązki w sposób sprzeczny z dobrymi obyczajami, rażąco naruszając jego interesy (niedozwolone postanowienia umowne). Nie dotyczy to postanowień określających główne świadczenia stron, w tym cenę lub wynagrodzenie, jeżeli zostały sformułowane w sposób jednoznaczny.”

Otóż wskazana powyżej reguła stanowi w istocie rzeczy pewnego rodzaju „furtkę”, umożliwiającą osobom pokrzywdzonym dochodzenie przed sądem zwrotu pobranych przez ubezpieczyciela opłat likwidacyjnych w razie przedwczesnego rozwiązania umowy, o ile tylko zostanie udowodnione w toku postępowania sądowego, iż postanowienia ogólnych warunków umowy danej polisolokaty dotyczące kosztów jej likwidacji nie zostały uzgodnione z nimi indywidualnie, co wymaga jednak szczegółowej weryfikacji i interpretacji treści umowy wraz z załącznikami, uwzględnienia okoliczności jej zawarcia oraz zbadania, czy na ich treść, jako konsumenci, doprawdy nie mieliśmy rzeczywistego wpływu.

W dotychczas analizowanym przeze mnie zasobie orzeczeń sądowych, wydawanych w tym przedmiocie, był to jeden z najczęstszych argumentów pełnomocników pokrzywdzonych w związku z rozwiązaniem tego rodzaju umowy, powoływanych dla uzasadnienia ich żądania zwrotu pobranej przez ubezpieczyciela tzw. opłaty likwidacyjnej.

Opłata likwidacyjna – czym w istocie rzeczy jest? Ukryta pułapka polisolokat?

chroń pieniądze

Opłata likwidacyjna – czym w istocie rzeczy jest? Z jakich powodów stała się przysłowiową „zmorą” osób, które zdecydowały się na zawarcie umowy tzw. polisy lokacyjnej?

Celem dzisiejszego wpisu jest wyjaśnienie Czytelnikom przyczyn, z powodu których opłata ta, przy wcześniejszym rozwiązaniu umowy ubezpieczenia przez konsumenta, kształtuje się na bardzo wysokim poziomie, częstokroć zbliżonym do poziomu przewidywanego przez niego zysku z wypłaty.

Otóż, w założeniu towarzystw ubezpieczeniowych, na co wskazuje m. in. analiza orzeczeń sądów powszechnych, wydawanych na tle sporów dotyczących tzw. polisolokaty, wysokość opłaty likwidacyjnej stanowi niejako równowartość kosztów zawarcia przedmiotowej umowy, rozumianych jako koszty akwizycji bezpośredniej i pośredniej oraz kosztów administracyjnych.

Na wysokość tej opłaty składają się zatem wynagrodzenia tzw. pośredników ubezpieczeniowych, ich prowizje, koszty reklamy i promocji tego rodzaju produktów finansowych i inne.

Zwykle jej wartość ustalana jest procentowo, z tendencją malejącą, odpowiednio do stopniowego upływu okresu trwania umowy. Oznacza to ni mniej, ni więcej, że w początkowym okresie, bezpośrednio po zawarciu umowy z ubezpieczeniowym funduszem kapitałowym, w przypadku przedwczesnego rozwiązania umowy, opłata ta będzie najwyższa.

Obok tzw. opłaty likwidacyjnej ubezpieczyciele zwykle zastrzegają na swoją rzecz prawo pobrania od konsumenta m. in. opłaty wstępnej, za zarządzanie, transakcyjnej, za ryzyko, czy wznowienie umowy ubezpieczenia, w przeróżny sposób je nazywając i definiując zasady oraz warunki, od których uzależnione zostają przesłanki nie tylko ich naliczania, ale i kształtowania ich wysokości.

Osoby, które zdecydowały się na zawarcie takich umów, jak i na wcześniejsze ich rozwiązanie, z naturalnym w tej sytuacji zdenerwowaniem, zadają zazwyczaj pytanie: „dlaczego ja mam za to wszystko teraz płacić?”.

Z przykrością i poniekąd przekornie odpowiem: „ponieważ w życiu nie ma nic za darmo”, i mimo, że zwykle horrendalnie wysoki koszt opłaty likwidacyjnej uznawany jest nie tylko przez Sądy powszechne, ale i Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów za koszt, który powinien być wpisany w ryzyko działalności gospodarczej, prowadzonej przez przedsiębiorcę, to dopóty, dopóki nie zostanie on zakwestionowany w konkretnym postępowaniu przed sądem stanowić będzie swoistego rodzaju „cenę naszej naiwności lub braku ostrożności” przy zawieraniu tego rodzaju umowy.

Pamiętać należy jednak o tym, że w zależności od okoliczności konkretnej sprawy można domagać się zwrotu pobranej przez ubezpieczyciela opłaty likwidacyjnej w Sądzie, o czym będę informowała Czytelników w kolejnych artykułach, poświęconych tej tematyce.

 

Czas na polisolokaty

polisolokaty
„Polisolokata”… czyli jeden z „cudownych” produktów finansowych naszych czasów, zwany niekiedy „planem systematycznego oszczędzania” przez pracowników banków, czy towarzystw ubezpieczeniowych.

W rzeczywistości zaś, w wielu przypadkach, plan gwarantowanej wręcz straty.

Skąd zatem wynika rozbieżność między generalnym założeniem regularnego powiększania zgromadzonego przez nas kapitału, a efektem końcowym w postaci naszego rozczarowania i poczucia oszukania?

Otóż nie bez kozery mawia się przecież, zwłaszcza w środowisku prawniczym, iż „diabeł tkwi w szczegółach”.

Owym niezwykle ważnym szczegółem w przypadku problemu tzw. polisolokat, a więc umów ubezpieczeniowych, stanowiących niejako połączenie polisy na życie i lokaty, są ich postanowienia, w tym postanowienia ogólnych warunków umów, stanowiących zwykle ich integralną część.

Dzisiejszym wpisem rozpoczynamy cykl artykułów, poświęconych tej tematyce, jako złożonemu, wielowątkowemu  i dość powszechnemu problemowi prawnemu w szeroko pojętym obrocie gospodarczym, w którym interesy konsumenta, jako słabszej strony umowy, częstokroć zostały narażone lub naruszone, a równowaga kontraktowa Stron znacząco zachwiana.

W istocie rzeczy problem tzw. polisolokat sprowadzić można do potencjalnej możliwości  wykorzystania w przyszłości nieświadomości konsumenta, który, decydując się na zawarcie umowy polisy lokacyjnej, w wielu przypadkach, nie jest prawidłowo informowany o ryzyku finansowym, jakie w ten sposób podejmuje i konsekwencjach przedwczesnego rozwiązania zawieranej przez niego umowy.

Obietnice gwarantowanego zysku zwykle kuszą konsumenta, który w zaufaniu do informacji, udzielanych przy zawieraniu umowy, popartych wielokrotnie wizualizacją jego systematycznego wzbogacenia w przyszłości, w postaci choćby wykresu wzrostu wartości ulokowanych przez niego środków pieniężnych, z reguły traci z „pola wiedzenia” kwestie poboczne, choć zdecydowanie nie mniej istotne, jak chociażby warunki wcześniejszego rozwiązania umowy i związane z tym koszty.

Kosztem, o którym mowa powyżej, jest z reguły tzw. opłata likwidacyjna, którą pobiera się w związku z przedwczesnym rozwiązaniem umowy i która analogicznie pomniejsza kwotę przewidywanej wypłaty środków pieniężnych na rzecz konsumenta.

W zastrzeżeniu umownym dotyczącym możliwości pobrania w/w opłaty w ściśle określonych przypadkach nie byłoby nic dziwnego ani też nadzwyczajnego, stosownie do obowiązującej w prawie polskim zasady swobody umów, gdyby nie praktyka pobierania opłat likwidacyjnych w związku z likwidacją polisolokaty w wysokości odpowiadającej zwykle mniej więcej trzem czwartym kwoty, przewidywanej przez konsumenta, wypłaty.

Powyższe stawia pod znakiem zapytania zasadność, w tym cel społeczno – gospodarczy, zawierania przez konsumentów tego rodzaju umów, jeśli zaś chodzi o zawarte już umowy koniecznym czyni podjęcie wszelkich kroków prawnych, celem ochrony interesu prawnego osób, które „nabrały się” na te przysłowiowe „złote góry”.

Każda sytuacja jest inna, podobnie, jak postanowienia każdej umowy, tym niemniej pamiętać należy, że z reguły nie ma sytuacji „bez wyjścia”…, o czym opowiem Czytelnikom w kolejnych wpisach.